Na sobotę 1 listopada zapowiadają w miarę słoneczną pogodę, do tego kilkanaście stopni na plusie. Decyzja jest oczywista - odpuszczam sandacze, jadę na lipienie, pobawić się jeszcze z suchą muchą, ale co robić w piątek? Szkoda tracić dnia - opisuje kolejną przygodę Mariusz Drogoś -
Ciśnienie wysokie, jednak pochmurna i w miarę wilgotna pierwsza część dnia spowodowały, że skusiłem się porzucać chwilę za sandaczem - a nóż się uda. Godzina 3.00 - pobudka i o godzinie 5, gdy jest jeszcze ciemno jestem na miejscu. Zaczynam od białego rippera ze stajni BA. Przez niemal pół godziny nie dzieje się nic, jednak widzę jak na płytszej wodzie coś atakuje drobnicę. Wyglądało to na okonie. Nie one były moim celem i już chciałem zmieniać przynętę, jednak coś mnie podkusiło, aby jednak spróbować. W drugim rzucie, gdy przynęta jest 3-4 m ode mnie i chcę zrobić ostatnie podbicie na kiju zaczyna się szamotać ryba. Brania nie było czuć, a że było jeszcze ciemno nie miałem go jak zobaczyć - jednak podciągnięcie przynęty wystarczyło, aby ryba się dobrze zapięła. Po chwili było jasne dlaczego. Na kiju dało się wyczuć charakterystyczne trzepanie łbem. Był to okoń. Gdy podciągnąłem go do powierzchni zaczął się "pluskać" i gdy się uspokoił postanowiłem go podnieść na kiju. Nie zapalałem latarki i nie widziałem dokładnie jakiej jest wielkości, ale coś tam mi śmignęło kilka razy i wiedziałem, że będzie to 35+ cm. Gdy go zobaczyłem byłem mile zaskoczony, że jest aż taki. Co prawda, do "wielkoluda" to mu jeszcze brakowało przynajmniej kilku centymetrów, ale jak na "pzw'owskie" warunki to był już całkiem fajny. Widziałem, że jest to największy okoń jakiego udało mi się złowić w Odrze, jednak zastanawiałem się, czy to będzie tylko 39 cm, czy aż 40 cm. Sięgnąłem więc szybko po miarkę i... jest 40, z małym okładem. A więc kolejne małe marzenie spełnione - jest spinningowa czterdziecha z Odry! Co prawda, aby była to życiówka musiałby być i kilka centymetrów dłuższy, jednak mimo to cieszę się z niego bardzo mocno. Szybka sesja i do wody.Zostaję więc przy tej gumie. Zaczyna się powoli rozjaśniać i mogę obserwować szczytówkę oraz plecionkę. Przy jednym z kolejnych rzutów, gdy przynęta ponownie jest już blisko brzegu zauważam branie (nie było go czuć) jednak zacięcie było puste. Robię jeszcze jedno podbicie i poprawił już bardziej wściekle (wyczute) jednak i tym razem zacięcie było puste. Ranek jest piękny, jest pochmurno i wilgotno - tak, jak zapowiadali. Okonie ganiają drobnicę (notuję jeszcze kilka okoniowych pstryków oraz jeden sandaczowy) od czasu do czasu pokazuje się w warkoczu boleń. Ja jednak chcę sandacze. Zmieniam więc gumę na większą z cięższą główką. Kilka rzutów i... podpinam za "karczycho" leszcza.Po godz. 9 zaczyna mnie "łamać". Odkładam na chwilę kij i się kładę, jednak szybko wstaję i "biorę się w garść". Ciężko będzie się skupić na opadzie, gdy głowa leci, więc zakładam szczupakowego wobka i idę porzucać za zębatym. Przez około godzinę mam jeden atak w przynętę (skubany, aż cały wyskoczył ponad powierzchnię wody) ok. 50 cm pistoleta, który trafił w wobka, ale nie znalazł kotwicy. Gdy robię się głodny idę do auta, "szamię" co nieco i wracam do sandaczy. Zakładam tę samą przynętę, która dała okonia i w bodaj drugim rzucie mam klasyczny sandaczowy pstryk. Zacinam i siedzi. Ryba duża nie jest, więc nie zważając na jej "protesty" pompuję ją do siebie i po chwili mam na brzegu małego sandacza. Szybka miarka - "jazgarz" ma 54 cm, fotka i do wody.Dochodziła godz. 11 i zgodnie z prognozami chmury zaczęły się przerzedzać i słońce zaczęło "przygrzewać" - na wodzie zrobiła się cisza. Porzucałem więc do godz. 12 i pojechałem do domu - kończy Mariusz Drogoś. Okoń zostaje zgłoszony do konkursu na Rybę Roku 2014.
Komentarze